Rycerz Kielichów, Dwie Buławy, Królowa Kielichów
Pociągnął wodze, aby zatrzymać swojego konia. Zwierzę wierzgnęło zdenerwowane, ale jeździec nie miał zamiaru poddawać się słabościom. Tyle uczuć przepływało przez ciało, tyle pragnień do zrealizowania. Musiał mieć dla nich ujście.
Ściągnął jeszcze mocnej wodze. Koń unosił nerwowo kopyta czekając, aż jeździec pozwoli na ponowną gonitwę leśną polaną.
- Nigdy więcej - syknął do siebie. - Nigdy.
- Panie - usłyszał nagle za plecami. - Czy mógłbym przejść?
- A kimże ty niby jesteś, żeby się do mnie tak odzywać? - krzyknął w odpowiedzi, gdy wierzchowiec się obrócił.
Stał przed nim człowiek ubrany w błękitne szaty. Były skromne, ale schludne. Jednak to nie wystarczyło, aby rycerz na koniu był chociaż odrobinę pobłażliwy.
- Podróżuję od jednego do drugiego końca lasu - odpowiedział.
- A co trzymasz w dłoniach? Pokaż mi.
Nieznajomy ściskał w dłoniach srebrzystą kulę. Mienił się w niej blask porannego słońca.
- Nic takiego, panie - przytulił przedmiot do piersi.
Rycerz zsiadł z konia i puścił luzem. Zwierzę uciekło. Nie przejął się jednak tym.
- Pokaż - wyciągnął dłoń w stronę podróżnika. Nagle ten padł na ziemię.
- Panie, błagam. Nie patrz w tą kulę.
- Dlaczego nie?
- Jesteś najstarszym synem swego ojca.
- Tak - kiwnął głową twierdząco. - Co to ma do rzeczy?
Nieznajomy zaczął szlochać.
- To jest decyzja. Ta nad którą panujesz i ta druga, zadecydowana za ciebie.
Rycerz roześmiał się.
- Takiej wymówki jeszcze nie słyszałem. To piękna i droga kula. Zastanawiam się skąd ją masz. A może ukradłeś i nie chcesz się przyznać?
Nieznajomy wyciągnął dłonie trzymające kurczowo kulę.
- Uwierzysz mi, bo musisz.
- Ja nic nie muszę. Jestem rycerzem i synem króla.
- Oraz tym, który odbiera jego skarby.
Rycerz poczuł jak krew napływa mu gwałtownie do twarzy.
- Coś ty powiedział?!
- Prawdę, ja, twój uniżony sługa.
- Sługa?!
Uderzył w szczękę podróżnika czubkiem obutej stopy. Srebrzysta kula wypadła. Gdy tylko dotknęła ziemi, roztrzaskała się. Nieznajomemu z ust płynęła krew. Przeczołgał się do rozbitych kawałków.
- Panie, a decyzja, która zapadła? - zaskamlał wypluwając kilka zębów.
- Gadasz od rzeczy! Jeśli chcesz, to jeszcze raz ci przyłożę.
- Spójrz! - nieznajomy krzyknął. - Spójrz na kawałek siebie!
Rycerz przecież nic nie musiał, ale poczuł, że niewiadoma siła pcha go, aby spojrzał na swoje odbicie w kawałku zniszczonego przedmiotu.
Zatrzymał oddech, a na jego czole wystąpiły krople potu.
- Co to za magia? - spytał ze ściśniętym gardłem.
- To nie magia panie, ale ty.
- To niemożliwe.
- Możliwe.
- Jak?
- Jesteś najstarszym synem swego ojca, który zabiera jego skarb.
- Nic nie rozumiem.
- To ty nie rozumiesz siebie - nieznajomy mimo potoku krwi wylewającego się z ust, mówił spokojnie.
- Ja ją przecież kocham.
- Gdy syn zabiera to co do niego nie należy...
- Przestań! - rycerz uderzył go w policzek. - Przestań. Zaklinam cię.
- Zaklinasz siebie.
Coraz większa kałuża krwi pojawiła się koło głowy leżącego na ziemi rycerza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz