Od dziecka nie miałam cierpliwości, aby posiadać dziennik. Sama idea mnie kusiła i mam na koncie kilka prób, gdy byłam nastolatką. Oczywiście, nie wychodziło mi, bo najzwyczajniej w świecie, nie chciało mi się. W przeciągu ostatnich miesięcy jednak moje nastawienie się zmieniło. Dziennik zawsze był przeze mnie uważany za fantastyczną rzecz i wreszcie udało mi się jakoś dojść jak go prowadzić.
Oczywiście, pierwszym krokiem było notowanie kart Tarota. To chyba najlepszy start, ponieważ z jednej strony ma się poczucie obowiązku i kontroli tego co się robi, a z drugiej możliwość notowania przemyśleń "na gorąco", potem wracanie do nich i dopisanie kolejnych słów. Dzięki dziennikowi dla kart Tarota możemy obserwować jak się rozwijamy. Bynajmniej, nie tylko w kwestii kart.
Obok, na stoliku, leży kilka dzienników. Pierwszy jest "brudnopisem", drugi to codzienne wyciąganie kart, tarotowe pomysły na przyszłość i przepisywanie brudnopisu, trzeci na bardziej kreatywne kroki. Już powstał czwarty do którego czuję najbliższy związek i posiadanie pierwszych trzech w pewien sposób dążyło, abym stworzyła ten ostatni. Dziennikowe szaleństwo, prawda? Z niepisania w ogóle, z zapominania ważniejszych myśli, bo mi się nie chciało sięgnąć po długopis, nagle wybuch. Uwielbiam pisać i wreszcie znalazłam metodę, aby to robić. Ale... jest zawsze ale. Spotykałam się z tym w filmiku na yt (
Shadow Work in the Sunshine, chyba tutaj), żeby nie traktować dziennika jako "projekt". Tutaj jest akurat w kontekście pracy z Cieniem, ale wydaje mi się, że właśnie taka praca może być głównym powodem prowadzenia dziennika (w każdym bądź razie mojego na pewno). Ważne jest, aby zapisy wynikały z potrzeby wewnętrznej, a nie myślenia zadaniowego, mechanicznego. Prowadzenie dziennika to nie misja sama w sobie, ale droga, którą możemy podążać. Jak to też zostało ładnie ujęte w książce "
Tarot Shadow Work, Using the Dark Symbols to Heal" autorstwa Christiny Jette, że prowadzenie dziennika to coś bardzo intymnego, przedstawienie procesu odkrywania siebie, a nie kończący rezultat.
I jedno ostrzeżenie, które prześladuje mnie jak zmora. Chodzi o wyciąganie kart na co dzień. Może to być jedna karta, dwie, trzy, ile chcesz. Widziałam rozkłady na sześć nawet. Przez długi czas stosowałam trzy karty według wzoru:
1) Karta dnia
2) Co powinnam dzisiaj zrobić
3) Rezultat na koniec dnia
Do tego dorzuciłam dwie karty, aby określić równowagę dnia, nad jakimi aspektami muszę panować, aby były w równowadze.
Wszystko wspaniale i cudownie, ale szybko może się znudzić. Przez to robiłam sobie nawet przerwy. Po jakimś czasie także zauważyłam, że coraz mniej zajmowałam się analizą poszczególnych kart. Właściwie zaczynałam to robić "na odwal". Chyba nie muszę podkreślać, że to nie było specjalnie budujące. Dlatego też zastanawiam się nad wyborem nowej metody. Tylko jedna karta mi nie wystarczy, trzy to takie bezpieczne optimum. Może wkrótce zacznę eksperymentować ze wzorem "ciało, umysł, dusza". Zobaczymy co z tego będzie.
Druga i ostatnia sprawa - nie hamować się. Pisać wszystko, łącznie z najdziwniejszymi interpretacjami kart czy nawet najgorsze, najmroczniejsze myśli. Dziennik nie ocenia, a to ma być miejsce, gdzie możemy sobie pofolgować i uwolnić mroki siedzące w środku. Jest to niezwykle ważne, gdy ktoś zdecyduje się pracować z Cieniem. Oczywiście, gdy spotka nas coś szalenie pozytywnego, to także powinniśmy to sobie zapisać. Dziennik ma być odzwierciedleniem blasków i cieni naszego codziennego życia, ale też pomagać w szeroko pojętym rozwoju duchowym.