Talia nazywa się Ukiyoe Tarot. Już od jakiegoś czasu ją chciałam i wreszcie pozwoliłam sobie na zakup. Gdy tylko dowiedziałam się, że na mnie czeka w domu, odebrana od kuriera, nie mogłam się doczekać. Podczas otwierania pękatej koperty, nie mogłam do końca uwierzyć, że wreszcie będę miała tą talię. Nie widziałam jej w całości, tylko poszczególne karty "rozsypane" po różnych stronach internetowych, a i przyznam z ręką na sercu, że wcale mnie nie interesowało, aż tak mocno, żeby zobaczyć całość. Dlaczego? Sztuka na tych kartach jest inspirowana japońskimi ukiyo-e, czyli obrazach na drewnie. Prezentowały one życie mieszczańskie w Japonii w okresie Edo (1600 - 1868). Są niezwykle specyficzne, co można zobaczyć na stronie Aeclectic - zupełnie inna estetyka. Plusem też jest, że twórcą rysunków jest Japończyk, Furuta Koji. Dla mnie to ważne, ponieważ jeśli chcę talie z innych kręgów kulturowych, uważam, że artysta pochodzący stamtąd najlepiej zaprezentuje "nową" duszę w symbolach Tarota. Oczywiście, pozwalam na odstępstwa - nie jestem aż tak konserwatywna.
No dobrze, ale oprócz moich zachwytów nad talią, którą pokochałam jeszcze zanim posiadałam, opiszę jak to jest, gdy oglądam po kolei karty. Zaleca się, aby spokojnie i powoli pozwolić sobie na pierwsze kontemplacje. A ja? Nie nadaję się do tego. Rozłożyłam wszystkie Wielkie Arkana, potem po kolei Małe. Tempo było ekspresowe. Dlaczego? Otóż, gdy będę pracować z talią, a ona mi się podoba, moje oczy wyjątkowo szybko się męczą. Zaczynam "ślepnąć" - kolory się rozmywają, postacie jak za mgłą. Tak wygląda pierwsze "obejrzenie" kart. Nie są to płonne słowa, ponieważ naprawdę sporo siedzę przed ekranem komputera, lub coś czytam, i zanim mi się oczy "zmęczą" mija całkiem sporo czasu. A przy kartach, tylko kilka minut, abym już nie mogła na nie patrzeć. Może to brzmi tak, że może jednak te karty nie nadają się? Cóż, jak mnie coś boli, to nie znaczy, że jestem od razu poważnie chora. Poza tym, kto mówi, że użytkowanie kart Tarota to lekkie, łatwe i przyjemne? Na pewno wiele osób doświadcza drobnych "nieprzyjemności" - ciekawe ile z nich zostało mylnie zinterpretowane, jako czynnik odpychający od kart. Wiele osób czytających karty mówi wprost, że po czytaniu, lub na jego wykończeniu, boli lub kręci się w głowie, bywają odwodnieni. Dla niektórych koniecznością jest, aby obok stała butelka wody, albo herbata. W końcu mówimy o wysiłku, o pracy, którą także odczuwa się wprost fizycznie, nie tylko w "energetyce". Zwykłe zmęczenie to błogosławieństwo.
Kilka spraw na raz, a co.
No dobrze, ale oprócz moich zachwytów nad talią, którą pokochałam jeszcze zanim posiadałam, opiszę jak to jest, gdy oglądam po kolei karty. Zaleca się, aby spokojnie i powoli pozwolić sobie na pierwsze kontemplacje. A ja? Nie nadaję się do tego. Rozłożyłam wszystkie Wielkie Arkana, potem po kolei Małe. Tempo było ekspresowe. Dlaczego? Otóż, gdy będę pracować z talią, a ona mi się podoba, moje oczy wyjątkowo szybko się męczą. Zaczynam "ślepnąć" - kolory się rozmywają, postacie jak za mgłą. Tak wygląda pierwsze "obejrzenie" kart. Nie są to płonne słowa, ponieważ naprawdę sporo siedzę przed ekranem komputera, lub coś czytam, i zanim mi się oczy "zmęczą" mija całkiem sporo czasu. A przy kartach, tylko kilka minut, abym już nie mogła na nie patrzeć. Może to brzmi tak, że może jednak te karty nie nadają się? Cóż, jak mnie coś boli, to nie znaczy, że jestem od razu poważnie chora. Poza tym, kto mówi, że użytkowanie kart Tarota to lekkie, łatwe i przyjemne? Na pewno wiele osób doświadcza drobnych "nieprzyjemności" - ciekawe ile z nich zostało mylnie zinterpretowane, jako czynnik odpychający od kart. Wiele osób czytających karty mówi wprost, że po czytaniu, lub na jego wykończeniu, boli lub kręci się w głowie, bywają odwodnieni. Dla niektórych koniecznością jest, aby obok stała butelka wody, albo herbata. W końcu mówimy o wysiłku, o pracy, którą także odczuwa się wprost fizycznie, nie tylko w "energetyce". Zwykłe zmęczenie to błogosławieństwo.
Kilka spraw na raz, a co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz