Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wątpliwości. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wątpliwości. Pokaż wszystkie posty

sobota, 3 maja 2014

Luźne myśli - XVIII Księżyc

Księżyc to nie tylko wodzenie za nos.

Księżyc to nie tylko światło odbite, pokazujące tylko niepewne rozwiązania.

Księżyc to nie tylko brama do szaleństwa i pogłębiania wątpliwości.

Karta ta to Tajemnica. Tajemnica, która zaprasza do siebie. Mogą to być manowce, iluzja, kuszenie do występku wbrew sobie. Jednak kto wie, co jest na końcu tej ciemnej drogi? Czy to musi być kłamstwo?

Księżyc wymaga poświęcenia i odwagi. Wymaga, aby strach przestał być wrogiem. W najciemniejszych zakamarkach naszego umysłu, wśród lęków, które daje nam życie w tym świecie, trzeba znaleźć sprzymierzeńca, przyjaciela. Odbite światło może nas oszukać tylko wtedy, gdy sami tego chcemy.

Obawy nas zabijają. Powoli zabierają kawałki Duszy i zastępują twardą skorupą. Czy tak ma wyglądać nasze życie? Czy zawsze powinniśmy wybierać pewne drogi, aż tylko zostanie nam Rozum, a Dusza stłamszona? Przecież Księżyc pokazuje wędrówkę Duszy przez Ciemność, którą sami tworzymy. Wszystkie kłamstwa należą tylko do nas. One też są odbiciem - odbiciem materialnej rzeczywistości, której pełne oświetlenie tylko udaje Słońce. Nie ma Iluminacji, nie ma Tajemnicy. Z wielką łatwością odrzucamy niepewność, ból, strach.

Księżyc obnaża, ile zachowawczości mamy w sobie. W karcie kryje się potężna siła, która może nas zabrać dalej, bo na końcu najciemniejszej drogi czeka Światło.

***
Talia: Tarot of Reflections, Francesco Ciampi, Lo Scarabeo 2005

wtorek, 22 kwietnia 2014

wiadomości ciąg dalszy...

Mało się dzieje na blogu, o wiele mniej niż bym chciała co wynika z różnych przyczyn. Jak można było się spodziewać, praktyka tarotowa otworzyła wiele drzwi, i to takich, których się nie spodziewałam. Potrzebuję wiele czasu, aby przeanalizować, czy ma się to stać częścią tego bloga. Nie podoba mi się pomysł, aby otworzyć drugi, ponieważ zostaję przy kwestiach duchowości i nawet fizycznie mi się nie chce robić drugiego, bo tematyka będzie się zazębiać. Lepiej, kiedy wszystko będzie w jednym miejscu.

Dlaczego zastanawiam się, aby poszerzyć zakres? Wynika to z tego, że polskim środowisku, nazwijmy go ezoterycznym, panują dziwne zasady, które mi kompletnie nie pasują. Niszczy się w zarodku własną kreatywność i otwartość na doświadczenia, wiele kwestii jest zwulgaryzowanych i traktowanych powierzchownie. Czytając rozliczne artykuły na "temat", widać brak wiedzy merytorycznej, a jak jest, to brak podejścia osobistego i intuicyjnego. Dotyczy to przede wszystkim nurtów dalekowschodnich jak religie dharmiczne (nie będę używała słowa "hinduizm", bo jest to coś okropnego i wymysł zachodniego świata myślącego, że ogrom wyznań da się zebrać w jedno). Brakuje głębi i wgryzania się w problematykę, a nawet jawne ignorowanie odwiecznych zasad w imię tego, że pochodzi z "obcej" kultury. Jeżeli w taki sposób podchodzimy, to rzeczy, które np. nazywamy tantrą zachodnią, żadną tantrą nie jest i nawet koło tantry nie leżało.

Mam nadzieję to w przyszłości rozwijać, tym bardziej, że brakuje dystansu. Czemuś co twierdzi się, że jest obiektywne, tak naprawdę jest subiektywne i powoduje zniekształcenia. Chciałabym jakoś się z tym uporać, ponieważ, czy tego chcę, czy nie, jestem tego częścią. 

Czyli oprócz Tarota, może pojawiać się o wiele więcej.

sobota, 29 marca 2014

kapryśny Tarot i przyznanie się do porażki

Po raz pierwszy zdarzył mi się przypadek, że nie byłam w stanie nic wyciągnąć z rozkladu. Nie było pustki w głowie - wędrowało miliony możliwości do każdej karty. Poprosiłam nawet o wsparcie z zewnątrz. Niby wszystko dobrze, karty mają sens pojedynczo i w danych konfiguracjach, ale coś jest nie tak. Miałam tą jedną kartę, która "zablokowała" mi wszystkie wokół. Dwa dni się z tym "woziłam". Aż dzisiaj postawiłam drugi rozkład ogólny, który rozwija tematykę pierwszego. No i niespodzianka, kolejna blokada.

Co się zadziało? Może kto inny by się przestraszył, a druga osoba na siłę próbowała coś wyłuskać. Stwierdziłam jednak, że tak nie ma sensu. Jak tłumaczyłam koleżance (nie stawia kart, ale miała z nimi do czynienia od dziecka), to użyłam słowa, że się nie dostroiłam do niej. Coś mnie w drodze zatrzymało. Jak wspomniałam, powiedziałam jej o tym wprost. Wydaje mi się to uczciwe i etyczne. Jeżeli nie jestem w stanie czegoś zrobić, to komunikuję to osobie, która zadaje pytanie.

Wchodzimy tu na grząski grunt przyznania się do porażki. Chyba nikt tego nie lubi, a osobom, które wykorzystują swoją intuicję do pracy, może się wydawać czymś wyjątkowo strasznym. No bo jak to? Wtedy najlepiej zrzucić odpowiedzialność na karty. Spotykałam się z tym na różnych forach dyskusyjnych - kapryśne karty, rozkład nie ma sensu i tym podobne. Tarot nie jest niczemu winien, pokazuje niedyspozycje osoby czytającej jak i osoby pytającej. Pierwsza ze stron może nie mieć już sił na czytanie, a druga? Druga może wcale nie chcieć znać odpowiedzi, mimo, że pyta. Albo ukrywa coś tak głęboko, że za nic w świecie nie chce, aby to wyszło na wierzch. Oto co się ukrywa za kapryśnością kart.

Jak widać, powiedziałam, że nie byłam w stanie zrobić czytania. I jestem bardzo zadowolona z tej decyzji. Nie ma sensu się siłować z samym sobą, oraz dorzucać do tego, że Tarot jest jakimś niezależnym bytem decydującym za siebie.

Jedyną osobą, która podejmuje decyzje to Ty sam. A to niestety, nie zawsze jest oczywiste.

piątek, 7 marca 2014

gdy blokujemy siebie

Jedną z bardzo ważnych rzeczy dla mnie, jest stawianie sobie kart. Jestem beznadziejna w ich interpretacji. Najczęściej sobie mówię, co widzę, ale nie mam już sił na zapis tego. Najpierw pomyślałam, że dobrze, zanotuję pozycję i jeszcze z kilka razy sobie „popatrzę” – może coś innego wyjdzie? Ale to nie tylko wynik mojego lenistwa. Bardzo chętnie rozpisuję się dla innych, ale siebie? Po co? Przecież znam siebie bardzo dobrze. I w moim przypadku to prawda, gdyby nie jeden najważniejszy fakt – nie chcę tego rozpisać w rozbudowanej formie, karta po karcie, pozycja po pozycji, odkrycie innych poziomów połączeń między kartami. Nie wchodzę w szczegóły. Wiem jakie one są, ale nie chcę ich rozdrapywać. Tak sobie przesuwam się nad nimi, nawet nie pochylając głowy.

Mówię tutaj o sytuacji, gdzie podchodzimy do Tarota w sposób psychologiczny, w celu samopoznania. W takich chwilach prawie w ogóle nie interesuje mnie przyszłość, chyba, że w kontekście tego jaka jestem teraz i jaki to może mieć wpływ na moje dalsze życie. Wiem jak trudne bywa zajrzenie w siebie, bo staram się poprzez karty to osiągnąć. Nie dla mnie standardowa psychoterapia przegadana, lub jakoś wyćwiczona. Wierzę, że sama muszę się postawić własnym demonom, własnym ograniczeniom, które nagromadziły się w przeciągu mojego życia. Nie dla każdego metoda, bo z reguły jest się samemu. Psychoterapeuta, czy nawet przyjaciel może być wielkim wsparciem. Gdy jest się samemu z kartami, nie ma szans na znalezienie drugiej osoby, aby się wygadać. Nawet taką sytuację miałam, że osoby mi bliskie, czytające Tarota, też patrzyły z politowaniem na takie podejście. Ta druga osoba słuchając wywodu, że karta taka i taka oznacza, że może przechodzę to, w najlepszym wypadku się zaśmieje. Człowiek zostaje sam ze swoją szczerością, lub jej brakiem. Bierze wszystko na siebie, albo nie. Wyrzucamy karty w kąt.

Nikt z nas nie lubi cierpieć, a samopoznanie na tym polega. Przejść cierpienie, aby się uzdrowić.

Gdyby tylko był ten aspekt psychologiczny pracy z Tarotem, byłoby o wiele łatwiej. Niestety, sama obecność Tarota w czyimś życiu powoduje ogromne psychiczne napięcie nad którym nie może zapanować. Mówię tu o klasycznych przykładach, które możemy spotkać na różnych platformach społecznych. Ludzie opisują swoje doświadczenia z kartami i część z nich zmraża krew w żyłach. Niektórzy opisują, że czują „obcą” obecność w domu, inni, że Tarot steruje wszystkim i jest niezwykle silny. Wraz z tym pojawia się BHP używania Tarota. Wybaczcie, ale z tego powodu to naprawdę chciało mi się śmiać. BHP Tarota? Bezpieczne użytkowanie? Jak czuć się bezpiecznie z Tarotem? Miałam mętlik w głowie. Jeśli kupię sobie talię takowych kart, to siedzę na jakimś zapalniku? Gdy pojawiają się takie rzeczy, wiele osób to podchwytuje. Rodzą się w nich rozliczne obawy i nie ma co się dziwić, że potem po całym Internecie wypisują, że mają duchy w domu, zostali opętani i tym podobne. Nie chcę tutaj nikogo obrazić, ale nadmiar rytuałów, rzekomo zabezpieczających nas przed… no właśnie przed czym? Złymi mocami? Szatanem? Wielkim Potworem Spaghetti (chociaż on jest akurat pokojowo nastawiony)? Mam się bronić przed Tarotem, czy mocami jakie przyciąga? Jeśli tak, to po co mam w ogóle brać karty do ręki? Chyba, żeby tylko napytać sobie biedy.

To dobrze, że ludzie wiele czytają, zwłaszcza, gdy chcą się zająć czymś na poważnie. Ale robienie wielkiej otoczki wokół, aby tylko podbić tajemniczość i znaczenie zakrawa ostatnio o przesadę. Nie oczyszczam kart świeczką, nie mam ładnego magicznego obrusika, nie mam pudełka z naturalnego drewna, a woreczki posiadam, ponieważ one mi się podobają same w sobie, a nie z powodu funkcji ochronnej przed innymi „energiami”. Lubię jak karty leżą na widoku, nawet teraz sobie zerkam na nie. Nie używam kart blokad – jak rozkład jest nieodpowiedni, to czuję to. Zdarzyło mi się tak, więc zaręczam, karty blokady nie zawsze powinny mieć zastosowanie (wszystko w zależności od potrzeb). W ogóle to powinnam mieć nawiedzony dom, albo karty powinny zemścić się na mnie za zaniedbanie. Powiem wprost, mam w nosie zasady bezpieczeństwa. Pamiętam, jak kiedyś wpędzały mnie w kozi róg. Zamiast cieszyć się kartami, przejmowałam się zapachem świeczki. Aż mi wstyd za stosowanie się do takich przepisów. Nie muszę dodawać, że żadnych kamyczków, czy aniołków nie dodawałam do obrazka?

Ale są osoby, które nie myślą inaczej, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Boją się i narzucają na siebie strach. Mają duchy, istoty z innych wymiarów w pokojach. Obawiają się własnego cienia, a bo to za trudne, a to nie powinno być tak. Czytają, to wspaniałe, ale czytają tak jakby słowo pisane było czymś ostatecznym, pewnym. Nie wierzę w tarotowe rytuały, nie uważam, aby były konieczne – i stwierdzam to zgodnie z własnym sumieniem. Każdy, który sięga po jakiekolwiek narzędzia do pracy duchowej jak Tarot, runy, czy cokolwiek innego, powinien poważnie się zastanowić nad tym. Nasza psychika posiada wiele blokad. Tam gdzie widzę blokadę wewnętrzną, ktoś inny może uznać za płynącą z zewnątrz. A to nie jest prawda. Karty niczego nie zakazują i nikt nie będzie poprawiał ich samopoczucia poprzez smalenie nad płomieniem świeczki o zapachu lawendowym czy jakimś tam innym, rzekomo wymaganym. Odpowiedzialność trzeba znaleźć w sobie. Karty odzwierciedlają nasz stan umysłu, nic więcej i nic mniej. Pozwalają pracować nad intuicją, odkryć nowe możliwości, oraz rozwinąć duchowo. Można je jednak pozbawić tej funkcji. Wystarczy, że nałożymy masę rytuałów. Tylko na takim obrusie, przy tej świeczce, z takimi kamieniami, cisza i spokój, stan medytacyjny i tak dalej, i tak dalej. Miło mieć dobrą atmosferę, powiedzmy magiczną. Czemu nie? A jak czytamy komuś, to i klient poczuje się bardziej w klimacie. Ale bez przesady. Nie stawajmy się niewolnikami drobiazgów. Nie pozwalajmy, aby miliard nikomu niepotrzebnych ograniczeń zabierał nam przyjemność pracy z Tarotem. Pracy bez poczucia jakiejś misyjności, tylko zwykłej chęci pomocy sobie i innym. Bawmy się poprzez analizowanie wielu rzeczy wokół nas. Niekoniecznie tylko te poważne.


Poznawajmy po prostu siebie.

niedziela, 19 stycznia 2014

początki

Nadszedł czas na pewną wędrówkę. Przez wiele lat nie chciałam nią kroczyć, ba, nawet się bałam, a to może poświadczyć kilka osób z mojego otoczenia. Czasem, aż panikowałam na myśl, że może mnie spotkać coś „nienaturalnego”, coś ponad mną i nie będę miała nad tym żadnej kontroli. Myśl o stawianiu tarota powodowała we mnie głęboką obawę, bo nie chciałam usłyszeć jak moje życie potoczy się dalej. I nadal nie chcę tego wiedzieć. Wolę, aby to było tajemnicą i teraz wiem, że zawsze nią jest.

Sięgnęłam po karty spontanicznie, bez większego zastanowienia. Tak po prostu się stało. Właściwie nie ma sensu się nad tym specjalnie rozwodzić. Zaciekawił mnie tylko aspekt psychologiczny i karmiczny tarota, ale bez większego zagłębiania się. Chęć jednak była na tyle silna, że zdecydowałam się na kupno talii. No i kupiłam wraz z pierwszym zestawem książek, które będę przybliżać w międzyczasie.

Moja talia nie jest talią, którą zaleca się dla początkujących. Chyba większość myśląca poważnie o wróżeniu wybiera talie z jasną symboliką. Ja jednak tak nie postąpiłam. Wybrałam „China Tarot” autorstwa wspaniałej malarki z Tajwanu, Der Jen. Nie myślałam o symbolach, ani o wróżeniu, chciałam coś co by było mi bliskie. Dlatego też uważam swoją decyzję za najlepszą jaką mogłam zrobić. Ta talia ma dla mnie głębokie znaczenie i obcowanie z nią sprawia mi wielką radość. Z każdym dniem widzę coraz więcej detali.


Żeby nikt nie miał wątpliwości co do mojego punktu widzenia – karty nie mają żadnej mocy, gdy otwiera się po raz pierwszy pudełko. To tylko kawałki papieru z pięknymi ilustracjami, nic więcej i nic mniej. Ale gdy patrzy się na nie, zastanawia jakie uczucia wzbudzają obrazy wraz z nazwami, zaczyna się proces przypisywania znaczenia. Karty są takie jakie my chcemy, aby były. Nie widzę tutaj żadnej zewnętrznej siły, tylko taką jaka jest we mnie. Jeżeli pojawia się dobro, to ono we mnie, a jeśli zło, to nadal wypływa jedynie z wnętrza. 

Wszystko co tutaj piszę jest subiektywne i wcale nie trzeba z tego korzystać. To moje małe kroczki, a czy będę o nich pisać? Nie mam pojęcia. Dzisiaj myślę, że tak, a jutro? Może jutro stwierdzę, że to był głupi pomysł...