sobota, 29 marca 2014

kapryśny Tarot i przyznanie się do porażki

Po raz pierwszy zdarzył mi się przypadek, że nie byłam w stanie nic wyciągnąć z rozkladu. Nie było pustki w głowie - wędrowało miliony możliwości do każdej karty. Poprosiłam nawet o wsparcie z zewnątrz. Niby wszystko dobrze, karty mają sens pojedynczo i w danych konfiguracjach, ale coś jest nie tak. Miałam tą jedną kartę, która "zablokowała" mi wszystkie wokół. Dwa dni się z tym "woziłam". Aż dzisiaj postawiłam drugi rozkład ogólny, który rozwija tematykę pierwszego. No i niespodzianka, kolejna blokada.

Co się zadziało? Może kto inny by się przestraszył, a druga osoba na siłę próbowała coś wyłuskać. Stwierdziłam jednak, że tak nie ma sensu. Jak tłumaczyłam koleżance (nie stawia kart, ale miała z nimi do czynienia od dziecka), to użyłam słowa, że się nie dostroiłam do niej. Coś mnie w drodze zatrzymało. Jak wspomniałam, powiedziałam jej o tym wprost. Wydaje mi się to uczciwe i etyczne. Jeżeli nie jestem w stanie czegoś zrobić, to komunikuję to osobie, która zadaje pytanie.

Wchodzimy tu na grząski grunt przyznania się do porażki. Chyba nikt tego nie lubi, a osobom, które wykorzystują swoją intuicję do pracy, może się wydawać czymś wyjątkowo strasznym. No bo jak to? Wtedy najlepiej zrzucić odpowiedzialność na karty. Spotykałam się z tym na różnych forach dyskusyjnych - kapryśne karty, rozkład nie ma sensu i tym podobne. Tarot nie jest niczemu winien, pokazuje niedyspozycje osoby czytającej jak i osoby pytającej. Pierwsza ze stron może nie mieć już sił na czytanie, a druga? Druga może wcale nie chcieć znać odpowiedzi, mimo, że pyta. Albo ukrywa coś tak głęboko, że za nic w świecie nie chce, aby to wyszło na wierzch. Oto co się ukrywa za kapryśnością kart.

Jak widać, powiedziałam, że nie byłam w stanie zrobić czytania. I jestem bardzo zadowolona z tej decyzji. Nie ma sensu się siłować z samym sobą, oraz dorzucać do tego, że Tarot jest jakimś niezależnym bytem decydującym za siebie.

Jedyną osobą, która podejmuje decyzje to Ty sam. A to niestety, nie zawsze jest oczywiste.

środa, 26 marca 2014

gdy przychodzi nowa talia

Zupełnie na gorąco opiszę moje odczucia z kolejną talią, która do mnie przyszła.

Talia nazywa się Ukiyoe Tarot. Już od jakiegoś czasu ją chciałam i wreszcie pozwoliłam sobie na zakup. Gdy tylko dowiedziałam się, że na mnie czeka w domu, odebrana od kuriera, nie mogłam się doczekać. Podczas otwierania pękatej koperty, nie mogłam do końca uwierzyć, że wreszcie będę miała tą talię. Nie widziałam jej w całości, tylko poszczególne karty "rozsypane" po różnych stronach internetowych, a i przyznam z ręką na sercu, że wcale mnie nie interesowało, aż tak mocno, żeby zobaczyć całość. Dlaczego? Sztuka na tych kartach jest inspirowana japońskimi ukiyo-e, czyli obrazach na drewnie. Prezentowały one życie mieszczańskie w Japonii w okresie Edo (1600 - 1868). Są niezwykle specyficzne, co można zobaczyć na stronie Aeclectic - zupełnie inna estetyka. Plusem też jest, że twórcą rysunków jest Japończyk, Furuta Koji. Dla mnie to ważne, ponieważ jeśli chcę talie z innych kręgów kulturowych, uważam, że artysta pochodzący stamtąd najlepiej zaprezentuje "nową" duszę w symbolach Tarota. Oczywiście, pozwalam na odstępstwa - nie jestem aż tak konserwatywna.

No dobrze, ale oprócz moich zachwytów nad talią, którą pokochałam jeszcze zanim posiadałam, opiszę jak to jest, gdy oglądam po kolei karty. Zaleca się, aby spokojnie i powoli pozwolić sobie na pierwsze kontemplacje. A ja? Nie nadaję się do tego. Rozłożyłam wszystkie Wielkie Arkana, potem po kolei Małe. Tempo było ekspresowe. Dlaczego? Otóż, gdy będę pracować z talią, a ona mi się podoba, moje oczy wyjątkowo szybko się męczą. Zaczynam "ślepnąć" - kolory się rozmywają, postacie jak za mgłą. Tak wygląda pierwsze "obejrzenie" kart. Nie są to płonne słowa, ponieważ naprawdę sporo siedzę przed ekranem komputera, lub coś czytam, i zanim mi się oczy "zmęczą" mija całkiem sporo czasu. A przy kartach, tylko kilka minut, abym już nie mogła na nie patrzeć. Może to brzmi tak, że może jednak te karty nie nadają się? Cóż, jak mnie coś boli, to nie znaczy, że jestem od razu poważnie chora. Poza tym, kto mówi, że użytkowanie kart Tarota to lekkie, łatwe i przyjemne? Na pewno wiele osób doświadcza drobnych "nieprzyjemności" - ciekawe ile z nich zostało mylnie zinterpretowane, jako czynnik odpychający od kart. Wiele osób czytających karty mówi wprost, że po czytaniu, lub na jego wykończeniu, boli lub kręci się w głowie, bywają odwodnieni. Dla niektórych koniecznością jest, aby obok stała butelka wody, albo herbata. W końcu mówimy o wysiłku, o pracy, którą także odczuwa się wprost fizycznie, nie tylko w "energetyce". Zwykłe zmęczenie to błogosławieństwo.

Kilka spraw na raz, a co. 

sobota, 22 marca 2014

załóż sobie dziennik

Od dziecka nie miałam cierpliwości, aby posiadać dziennik. Sama idea mnie kusiła i mam na koncie kilka prób, gdy byłam nastolatką. Oczywiście, nie wychodziło mi, bo najzwyczajniej w świecie, nie chciało mi się. W przeciągu ostatnich miesięcy jednak moje nastawienie się zmieniło. Dziennik zawsze był przeze mnie uważany za fantastyczną rzecz i wreszcie udało mi się jakoś dojść jak go prowadzić.

Oczywiście, pierwszym krokiem było notowanie kart Tarota. To chyba najlepszy start, ponieważ z jednej strony ma się poczucie obowiązku i kontroli tego co się robi, a z drugiej możliwość notowania przemyśleń "na gorąco", potem wracanie do nich i dopisanie kolejnych słów. Dzięki dziennikowi dla kart Tarota możemy obserwować jak się rozwijamy. Bynajmniej, nie tylko w kwestii kart.

Obok, na stoliku, leży kilka dzienników. Pierwszy jest "brudnopisem", drugi to codzienne wyciąganie kart, tarotowe pomysły na przyszłość i przepisywanie brudnopisu, trzeci na bardziej kreatywne kroki. Już powstał czwarty do którego czuję najbliższy związek i posiadanie pierwszych trzech w pewien sposób dążyło, abym stworzyła ten ostatni. Dziennikowe szaleństwo, prawda? Z niepisania w ogóle, z zapominania ważniejszych myśli, bo mi się nie chciało sięgnąć po długopis, nagle wybuch. Uwielbiam pisać i wreszcie znalazłam metodę, aby to robić. Ale... jest zawsze ale. Spotykałam się z tym w filmiku na yt (Shadow Work in the Sunshine, chyba tutaj), żeby nie traktować dziennika jako "projekt". Tutaj jest akurat w kontekście pracy z Cieniem, ale wydaje mi się, że właśnie taka praca może być głównym powodem prowadzenia dziennika (w każdym bądź razie mojego na pewno). Ważne jest, aby zapisy wynikały z potrzeby wewnętrznej, a nie myślenia zadaniowego, mechanicznego. Prowadzenie dziennika to nie misja sama w sobie, ale droga, którą możemy podążać. Jak to też zostało ładnie ujęte w książce "Tarot Shadow Work, Using the Dark Symbols to Heal" autorstwa Christiny Jette, że prowadzenie dziennika to coś bardzo intymnego, przedstawienie procesu odkrywania siebie, a nie kończący rezultat.

I jedno ostrzeżenie, które prześladuje mnie jak zmora. Chodzi o wyciąganie kart na co dzień. Może to być jedna karta, dwie, trzy, ile chcesz. Widziałam rozkłady na sześć nawet. Przez długi czas stosowałam trzy karty według wzoru:

1) Karta dnia
2) Co powinnam dzisiaj zrobić
3) Rezultat na koniec dnia

Do tego dorzuciłam dwie karty, aby określić równowagę dnia, nad jakimi aspektami muszę panować, aby były w równowadze.

Wszystko wspaniale i cudownie, ale szybko może się znudzić. Przez to robiłam sobie nawet przerwy. Po jakimś czasie także zauważyłam, że coraz mniej zajmowałam się analizą poszczególnych kart. Właściwie zaczynałam to robić "na odwal". Chyba nie muszę podkreślać, że to nie było specjalnie budujące. Dlatego też zastanawiam się nad wyborem nowej metody. Tylko jedna karta mi nie wystarczy, trzy to takie bezpieczne optimum. Może wkrótce zacznę eksperymentować ze wzorem "ciało, umysł, dusza". Zobaczymy co z tego będzie.

Druga i ostatnia sprawa - nie hamować się. Pisać wszystko, łącznie z najdziwniejszymi interpretacjami kart czy nawet najgorsze, najmroczniejsze myśli. Dziennik nie ocenia, a to ma być miejsce, gdzie możemy sobie pofolgować i uwolnić mroki siedzące w środku. Jest to niezwykle ważne, gdy ktoś zdecyduje się pracować z Cieniem. Oczywiście, gdy spotka nas coś szalenie pozytywnego, to także powinniśmy to sobie zapisać. Dziennik ma być odzwierciedleniem blasków i cieni naszego codziennego życia, ale też pomagać w szeroko pojętym rozwoju duchowym.

piątek, 21 marca 2014

10 Mieczy, 6 Kielichów, 4 Kielichy

Gdy tak leżał na szpitalnym łóżku, wiele wspominał. Wszystkie radości i smutki minionych dni. Patrzył zawsze z nadzieją w przyszłość, ale ten wypadek.

Stało się.

Czuł tyle bólu, ale nie ciała. Ból fizyczny zawsze miał swój koniec. Ból duszy był najgorszy. Aby go uśmierzyć, ciągle wracał do przeszłości.

Może nie powinien się martwić? Wszyscy sobie dadzą radę. Był jednak odpowiedzialnym człowiekiem. Chciał wszystkich zabezpieczyć przed przykrymi niespodziankami.

Już nie zobaczy roześmianych dzieci.

Może chociaż na chwilkę, ona przyjdzie do niego.

środa, 19 marca 2014

Kiedy nie mogę używać kart, chociaż do tasowania, znajduję czynności zastępcze. W kółko oglądam filmiki na YT, czytuję książki, blogi, artykuły w wolnych chwilach. Wszystko związane z Tarotem bezpośrednio, jak i pośrednio, wzbudza moje zainteresowanie. Niestety, bywa to zgubne. Nie nazwałabym tego odczucia znudzeniem, bo potrzeba poznawania pozostaje niezwykle silna. Takie ciągłe kręcenie się w kółko powoduje, że potrzeba zrobienie rozkładu , staje na pierwszym miejscu. Poznaję coś nowego, więc trzeba to wprowadzić w życie.

Już teraz wiem, kiedy będę robić czytania, zastanawiam nad planem mając nadzieję, że nowości nasuną nowe perspektywy. Czasem człowiek jest zmuszony, aby się powstrzymać od pracy z Tarotem, bo warunki nie pozwalają. Jeszcze pół biedy, gdy samemu podjęło się taką decyzję, ale gdy świat zewnętrzny zmusza - może być nieco gorzej.

Powiem szczerze, nie mogę się doczekać, kiedy chwycę karty i będę mogła je czytać. Wciąż będę musiała mieć na uwadze ograniczenia czasowe. Mimo to, patrzę z optymizmem, gdy wreszcie zrobię pierwszy rozkład po długiej przerwie. 

sobota, 15 marca 2014

troszkę informacji

Mam nieco przerwy przy pisaniu, ale cóż, tak już bywa.

Mam wiele planów, które chciałabym zrealizować i nie za bardzo lubię się nimi dzielić, zwłaszcza, gdy jeszcze nie mają określonego kształtu. Mimo wszystko, przyszła pora, aby się przełamywać, a nie tkwić w swojej skorupce i wychylać się tylko od czasu do czasu.

Postaram się w najbliższym czasie napisać o najbliższym mi kolorze w talii kart Tarota, czyli Mieczach. Jeśli już na starcie powodują "mroczne" skojarzenia i w kątach pojawiają się cienie ostrzegające przed niechybnym pechem - czas na zmianę. Sama na początku cierpiałam straszliwie widząc Miecze w swoich rozkładach (i to mówię o rozkładach osobistych), ale nauczyłam się je kochać. Jak do tego doszło, opiszę wkrótce na blogu.

Postaram się nadal dzielić tarotową twórczością, bo sprawia mi ona ogromną przyjemność i mam nadzieję zarazić tym dalej. Poza tym, na Aeclectic, padła propozycja do ćwiczeń. Oglądamy film (lub czytamy książkę), przerywamy i stawiamy karty, by zobaczyć jak dalej dana historia może się rozwinąć. Jest to bardzo ciekawe i chyba wkrótce spróbuję.

To tyle w tym krótkim poście. Serdecznie zapraszam do lektury i ciągłej pracy z kartami.

Ps. mam jeszcze jednego asa w rękawie, ale nadal tkwi w powijakach. Cicho sza, na pewno też się pojawi, ale po nieco dłuższym czasie.

poniedziałek, 10 marca 2014

Siedemdziesiąt osiem poziomów mądrości

Na tym blogu chciałabym się także dzielić książkami, które przeczytałam na temat Tarota, innych dziedzin pracy nad sobą, może nawet trochę kulturoznawstwa i tym podobne. Trudno powiedzieć. Po prostu z chęcią opiszę lektury - te dobre jak i złe.

***

"Seventy Eight Degrees of Wisdom" jest to jedną z tych książek, która powinna zostać wydana w języku polskim. Rachel Pollack nie trzeba nikomu przedstawiać (jej blog ma swój odnośnik także tutaj) i opublikowała wiele na temat Tarota. Ten tytuł jej autorstwa zaliczam do lektur obowiązkowych.

To wydanie książki jest połączeniem dwóch tomów - pierwszy o Wielkich Arkanach a drugi o Małych i rozkładach. Ktoś by pomyślał, że przecież takich publikacji mamy na rynku sporo, nie ma potrzeby na kolejne. Zgadzam się, mamy tego trochę, ale znaczna część nie jest tak różnorodna jak na rynku anglojęzycznym. Gdy weszłam do ichnego tarotowego światka. w mrocznych odmętach Internetu, odnalazłam ogrom pozycji, które wcale nie były na jedno kopyto, ale to będzie przy innej okazji. Wróćmy do "gwiazdy". Jak już wiadomo, konstrukcja jak każdego podręcznika do kart, więc co czyni tą książkę godną przetłumaczenia? Przejrzystość i gawędziarskie opisy, które podają możliwe kulturowe konotacje. Jest to książka napisana z polotem i pomysłem. Z jednej strony, spora porcja wiedzy, a z drugiej naprawdę przyjemne czytadło. Pod tym względem różni się od "Drogi Tarota" Banzhafa, którą zresztą także lubię, ale jest zdecydowanie "cięższa" w lekturze.

Myślę, że warto, gdyby w Polsce pojawiło się więcej publikacji z rynków anglojęzycznych. Mamy ich na półkach tyle ile kot napłakał, a i tak omijają nas te najciekawsze pozycje, zwłaszcza te zaadresowane do bardziej zaawansowanych, lub po prostu chcących wgryźć się głębiej w tematykę. Nie wiem skąd wynika ten trend, kiedy zalewają nas każdego miesiąca tanimi bestsellerowymi bzdurkami.

***

Na ten pierwszy rzut trochę krótko.

piątek, 7 marca 2014

gdy blokujemy siebie

Jedną z bardzo ważnych rzeczy dla mnie, jest stawianie sobie kart. Jestem beznadziejna w ich interpretacji. Najczęściej sobie mówię, co widzę, ale nie mam już sił na zapis tego. Najpierw pomyślałam, że dobrze, zanotuję pozycję i jeszcze z kilka razy sobie „popatrzę” – może coś innego wyjdzie? Ale to nie tylko wynik mojego lenistwa. Bardzo chętnie rozpisuję się dla innych, ale siebie? Po co? Przecież znam siebie bardzo dobrze. I w moim przypadku to prawda, gdyby nie jeden najważniejszy fakt – nie chcę tego rozpisać w rozbudowanej formie, karta po karcie, pozycja po pozycji, odkrycie innych poziomów połączeń między kartami. Nie wchodzę w szczegóły. Wiem jakie one są, ale nie chcę ich rozdrapywać. Tak sobie przesuwam się nad nimi, nawet nie pochylając głowy.

Mówię tutaj o sytuacji, gdzie podchodzimy do Tarota w sposób psychologiczny, w celu samopoznania. W takich chwilach prawie w ogóle nie interesuje mnie przyszłość, chyba, że w kontekście tego jaka jestem teraz i jaki to może mieć wpływ na moje dalsze życie. Wiem jak trudne bywa zajrzenie w siebie, bo staram się poprzez karty to osiągnąć. Nie dla mnie standardowa psychoterapia przegadana, lub jakoś wyćwiczona. Wierzę, że sama muszę się postawić własnym demonom, własnym ograniczeniom, które nagromadziły się w przeciągu mojego życia. Nie dla każdego metoda, bo z reguły jest się samemu. Psychoterapeuta, czy nawet przyjaciel może być wielkim wsparciem. Gdy jest się samemu z kartami, nie ma szans na znalezienie drugiej osoby, aby się wygadać. Nawet taką sytuację miałam, że osoby mi bliskie, czytające Tarota, też patrzyły z politowaniem na takie podejście. Ta druga osoba słuchając wywodu, że karta taka i taka oznacza, że może przechodzę to, w najlepszym wypadku się zaśmieje. Człowiek zostaje sam ze swoją szczerością, lub jej brakiem. Bierze wszystko na siebie, albo nie. Wyrzucamy karty w kąt.

Nikt z nas nie lubi cierpieć, a samopoznanie na tym polega. Przejść cierpienie, aby się uzdrowić.

Gdyby tylko był ten aspekt psychologiczny pracy z Tarotem, byłoby o wiele łatwiej. Niestety, sama obecność Tarota w czyimś życiu powoduje ogromne psychiczne napięcie nad którym nie może zapanować. Mówię tu o klasycznych przykładach, które możemy spotkać na różnych platformach społecznych. Ludzie opisują swoje doświadczenia z kartami i część z nich zmraża krew w żyłach. Niektórzy opisują, że czują „obcą” obecność w domu, inni, że Tarot steruje wszystkim i jest niezwykle silny. Wraz z tym pojawia się BHP używania Tarota. Wybaczcie, ale z tego powodu to naprawdę chciało mi się śmiać. BHP Tarota? Bezpieczne użytkowanie? Jak czuć się bezpiecznie z Tarotem? Miałam mętlik w głowie. Jeśli kupię sobie talię takowych kart, to siedzę na jakimś zapalniku? Gdy pojawiają się takie rzeczy, wiele osób to podchwytuje. Rodzą się w nich rozliczne obawy i nie ma co się dziwić, że potem po całym Internecie wypisują, że mają duchy w domu, zostali opętani i tym podobne. Nie chcę tutaj nikogo obrazić, ale nadmiar rytuałów, rzekomo zabezpieczających nas przed… no właśnie przed czym? Złymi mocami? Szatanem? Wielkim Potworem Spaghetti (chociaż on jest akurat pokojowo nastawiony)? Mam się bronić przed Tarotem, czy mocami jakie przyciąga? Jeśli tak, to po co mam w ogóle brać karty do ręki? Chyba, żeby tylko napytać sobie biedy.

To dobrze, że ludzie wiele czytają, zwłaszcza, gdy chcą się zająć czymś na poważnie. Ale robienie wielkiej otoczki wokół, aby tylko podbić tajemniczość i znaczenie zakrawa ostatnio o przesadę. Nie oczyszczam kart świeczką, nie mam ładnego magicznego obrusika, nie mam pudełka z naturalnego drewna, a woreczki posiadam, ponieważ one mi się podobają same w sobie, a nie z powodu funkcji ochronnej przed innymi „energiami”. Lubię jak karty leżą na widoku, nawet teraz sobie zerkam na nie. Nie używam kart blokad – jak rozkład jest nieodpowiedni, to czuję to. Zdarzyło mi się tak, więc zaręczam, karty blokady nie zawsze powinny mieć zastosowanie (wszystko w zależności od potrzeb). W ogóle to powinnam mieć nawiedzony dom, albo karty powinny zemścić się na mnie za zaniedbanie. Powiem wprost, mam w nosie zasady bezpieczeństwa. Pamiętam, jak kiedyś wpędzały mnie w kozi róg. Zamiast cieszyć się kartami, przejmowałam się zapachem świeczki. Aż mi wstyd za stosowanie się do takich przepisów. Nie muszę dodawać, że żadnych kamyczków, czy aniołków nie dodawałam do obrazka?

Ale są osoby, które nie myślą inaczej, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Boją się i narzucają na siebie strach. Mają duchy, istoty z innych wymiarów w pokojach. Obawiają się własnego cienia, a bo to za trudne, a to nie powinno być tak. Czytają, to wspaniałe, ale czytają tak jakby słowo pisane było czymś ostatecznym, pewnym. Nie wierzę w tarotowe rytuały, nie uważam, aby były konieczne – i stwierdzam to zgodnie z własnym sumieniem. Każdy, który sięga po jakiekolwiek narzędzia do pracy duchowej jak Tarot, runy, czy cokolwiek innego, powinien poważnie się zastanowić nad tym. Nasza psychika posiada wiele blokad. Tam gdzie widzę blokadę wewnętrzną, ktoś inny może uznać za płynącą z zewnątrz. A to nie jest prawda. Karty niczego nie zakazują i nikt nie będzie poprawiał ich samopoczucia poprzez smalenie nad płomieniem świeczki o zapachu lawendowym czy jakimś tam innym, rzekomo wymaganym. Odpowiedzialność trzeba znaleźć w sobie. Karty odzwierciedlają nasz stan umysłu, nic więcej i nic mniej. Pozwalają pracować nad intuicją, odkryć nowe możliwości, oraz rozwinąć duchowo. Można je jednak pozbawić tej funkcji. Wystarczy, że nałożymy masę rytuałów. Tylko na takim obrusie, przy tej świeczce, z takimi kamieniami, cisza i spokój, stan medytacyjny i tak dalej, i tak dalej. Miło mieć dobrą atmosferę, powiedzmy magiczną. Czemu nie? A jak czytamy komuś, to i klient poczuje się bardziej w klimacie. Ale bez przesady. Nie stawajmy się niewolnikami drobiazgów. Nie pozwalajmy, aby miliard nikomu niepotrzebnych ograniczeń zabierał nam przyjemność pracy z Tarotem. Pracy bez poczucia jakiejś misyjności, tylko zwykłej chęci pomocy sobie i innym. Bawmy się poprzez analizowanie wielu rzeczy wokół nas. Niekoniecznie tylko te poważne.


Poznawajmy po prostu siebie.

czwartek, 6 marca 2014

Rycerz Kielichów, Dwie Buławy, Królowa Kielichów

Pociągnął wodze, aby zatrzymać swojego konia. Zwierzę wierzgnęło zdenerwowane, ale jeździec nie miał zamiaru poddawać się słabościom. Tyle uczuć przepływało przez ciało, tyle pragnień do zrealizowania. Musiał mieć dla nich ujście.

Ściągnął jeszcze mocnej wodze. Koń unosił nerwowo kopyta czekając, aż jeździec pozwoli na ponowną gonitwę leśną polaną. 
- Nigdy więcej - syknął do siebie. - Nigdy.
- Panie - usłyszał nagle za plecami. - Czy mógłbym przejść?
- A kimże ty niby jesteś, żeby się do mnie tak odzywać? - krzyknął w odpowiedzi, gdy wierzchowiec się obrócił. 

Stał przed nim człowiek ubrany w błękitne szaty. Były skromne, ale schludne. Jednak to nie wystarczyło, aby rycerz na koniu był chociaż odrobinę pobłażliwy. 

- Podróżuję od jednego do drugiego końca lasu - odpowiedział. 
- A co trzymasz w dłoniach? Pokaż mi. 

Nieznajomy ściskał w dłoniach srebrzystą kulę. Mienił się w niej blask porannego słońca.

- Nic takiego, panie - przytulił przedmiot do piersi.

Rycerz zsiadł z konia i puścił luzem. Zwierzę uciekło. Nie przejął się jednak tym. 

- Pokaż - wyciągnął dłoń w stronę podróżnika. Nagle ten padł na ziemię.

- Panie, błagam. Nie patrz w tą kulę.
- Dlaczego nie?
- Jesteś najstarszym synem swego ojca.
- Tak - kiwnął głową twierdząco. - Co to ma do rzeczy?

Nieznajomy zaczął szlochać.

- To jest decyzja. Ta nad którą panujesz i ta druga, zadecydowana za ciebie. 

Rycerz roześmiał się.

- Takiej wymówki jeszcze nie słyszałem. To piękna i droga kula. Zastanawiam się skąd ją masz. A może ukradłeś i nie chcesz się przyznać?

Nieznajomy wyciągnął dłonie trzymające kurczowo kulę. 

- Uwierzysz mi, bo musisz.
- Ja nic nie muszę. Jestem rycerzem i synem króla. 
- Oraz tym, który odbiera jego skarby.

Rycerz poczuł jak krew napływa mu gwałtownie do twarzy.

- Coś ty powiedział?!
- Prawdę, ja, twój uniżony sługa.
- Sługa?!

Uderzył w szczękę podróżnika czubkiem obutej stopy. Srebrzysta kula wypadła. Gdy tylko dotknęła ziemi, roztrzaskała się. Nieznajomemu z ust płynęła krew. Przeczołgał się do rozbitych kawałków.

- Panie, a decyzja, która zapadła? - zaskamlał wypluwając kilka zębów. 
- Gadasz od rzeczy! Jeśli chcesz, to jeszcze raz ci przyłożę.
- Spójrz! - nieznajomy krzyknął. - Spójrz na kawałek siebie!

Rycerz przecież nic nie musiał, ale poczuł, że niewiadoma siła pcha go, aby spojrzał na swoje odbicie w kawałku zniszczonego przedmiotu. 

Zatrzymał oddech, a na jego czole wystąpiły krople potu.

- Co to za magia? - spytał ze ściśniętym gardłem.
- To nie magia panie, ale ty.
- To niemożliwe.
- Możliwe.
- Jak?
- Jesteś najstarszym synem swego ojca, który zabiera jego skarb.
- Nic nie rozumiem.
- To ty nie rozumiesz siebie - nieznajomy mimo potoku krwi wylewającego się z ust, mówił spokojnie.
- Ja ją przecież kocham.
- Gdy syn zabiera to co do niego nie należy...
- Przestań! - rycerz uderzył go w policzek. - Przestań. Zaklinam cię. 
- Zaklinasz siebie.
Coraz większa kałuża krwi pojawiła się koło głowy leżącego na ziemi rycerza.

wtorek, 4 marca 2014

Gdy tylko pojawiła się ta ciepła bułeczka, postanowiłam chwycić za karty i spytać je o znaczenie piosenki. Zrobiłam to bez specjalnego wsłuchiwania się w tekst. Najpierw na spokojnie wysłuchałam, aby przy drugim przesłuchaniu wybrać trzy karty.

6 Buław, 2 Kielichy, Paź Monet

Związek już istnieje i rozwinął się do pewnego etapu. Pierwsze dwie karty można zinterpretować bardzo optymistycznie. Mogą nam sugerować istnienie związku pomiędzy parą ludzi, i to nawet satysfakcjonującego. Jeśli przypiszemy karty do bohaterki piosenki (nie utożsamia się tekstu z osobą autorki rzecz jasna, takie niepisane prawo interpretacji tekstu literackiego) możemy stwierdzić, że bycia w związku wcale nie uznaje za takie udane. Ostatnia z kart rozkładu odgrywa najbardziej "niepokojącą" rolę. Kombinacja 6 Buław i 2 Kielichów widzę jako naprawdę satysfakcjonujący związek, radość z bycia z kimś. Niestety Pazia Monet widzę jako osobę niedojrzałą, nie do końca dającą sobie radę z oceną uczuć. Buławy i Kielichy razem mogą wyzwolić wielką energię. Jednak podejście bardziej "do ziemi" Pazia może tak intensywne uczucia ostudzić. Paź jako osoba młoda i niedoświadczona, wybiera pewien cel, ma go przed sobą, ale siły nie są skumulowane w pełni. Mimo, że przepis do szczęścia jest gotowy, tuż przed nosem, to Paź woli patrzeć na swoją Monetę. Nie dla niego głębsze uniesienia związane z radością i satysfakcją. Nawet nie ma zadowolenia z bycia z kimś. Gdy już dopuściłam do siebie tekst piosenki, przebija się posępność. Przede wszystkim mówi o smutkach w związku, o byciu zranionym. Wprost przyznaje, że ta miłość drugiej osoby jest zimna, nie tak głęboka jak powinna. Takie natężenie wyrzutów do ukochanego udowadnia też, że ma tutaj liczenia się z jego uczuciami. Jedyne co się liczy to nasz naiwny podmiot liryczny w postaci kobiety. Liczy się tylko jej smutek, jej rozdarcia i wymagania.
Zawsze ważne dla mnie jest wystąpienie Wielkich Arkanów. Ich obecność podbija znaczenie, nadaje poważniejszy oddźwięk. Ich brak, chociaż mamy do czynienia tylko z trzema kartami, równie dobrze może sygnalizować pewną trywialność. 

***

Kolejna mała impresyjka na szybko. Dlaczego tak się tym bawię? Bo do Tarota powinniśmy podchodzić bez żadnych kompleksów i obaw. Język obrazów może wspomagać naszą intuicję, może głębiej zobrazować nasze odczucia. Powinniśmy w tym odkryć radość. Nie chcę podchodzić do kart z "zadęciem". Za każdym razem, gdy pomyślę o chwyceniu talii, pojawia się mi uśmiech na twarzy i chęć do działania. Rodzi się też ta dziecinna ciekawość, która niestety ginie z latami naszego życia. Trzeba ją pobudzić, a Tarot mi w tym pomaga. Od nowa w życiu pojawia się Tajemnica. I tego też każdemu życzę. 

poniedziałek, 3 marca 2014

historia pewnego szaleństwa

To miejsce w sieci ma być miejscem moich eksperymentów, pewnie nie zawsze udanych, ale wierzę, że coś wnoszących. W każdym bądź razie wielokrotnie spotykałam się z ćwiczeniami, aby wykorzystać karty Tarota do analizy sztuki. Są nawet specjalne rozkłady, które w przyszłości na pewno wypróbuję. Na tą chwilę postanowiłam zrobić inaczej - po kolei wybierać karty. Każdą z nich interpretowałam oddzielnie. Jaką całość zbudują? Zobaczymy za chwilę.

KOTOKO, 2011
(reż. Tsukamoto Shinya)


Wielki Arkan, który wybrałam świadomie, aby opisać ten film był Księżyc. Jedną z interpretacji tej karty jest szaleństwo. Dużo nie trzeba tłumaczyć. W końcu księżyc świeci odbitym światłem, zwodzi. Niby rozświetla noc, ale droga przed nami wcale nie wygląda tak zachęcająca. Jest jak oszustwo. Myślimy, że możemy iść dalej, ale z każdym krokiem możemy odchodzić od celu. Nasza wyobraźnia płata figle. Nadzieja zmienia się w zakłopotanie. Oszukujemy się, że może jednak wszystko jest w porządku. Taka jest właśnie ścieżka przytoczonego tutaj filmu. Kotoko idzie drogą pomiędzy dwiema wieżami na karcie Księżyca. Nie tyle dała się zwieść odbitemu światłu, co nie znała innej. Świat zewnętrzny, pełen obskurnych mrówkowców, nie jest dobrym światem. Jest pełen pułapek, niebezpieczeństw czyhających na każdym kroku. Kotoko widzi rzeczywistość podwójnie - drugi człowiek może być dobry, a jego odbicie złe i chce zrobić krzywdę jej i dziecku. Problem w tym, że nie wie, która z wizji jest prawdziwa. Dlatego izoluje się od innych. Nie może pozwolić sobie na błąd. Musi ochronić synka.

Pierwszą kartą, która wybrałam losowo byli Kochankowie. Miłość i pożądanie pod złudnym światłem księżyca. Karta pokazuje tą szaloną, paranoiczną miłość. Z jednej strony jest ta silna potrzeba bycia z kimś. Kotoko miała swojego synka na którego przelewała wszystkie uczucia. Pojawił się mężczyzna. Zakochał się w niej, a może to było tylko złudzenie? Jego też zobaczyła podwójnie. Mimo dwóch tak diametralnie różnych odbić, związała się z nim, popadając w złudną nadzieję normalności, chociaż nie umiała tego wyrazić i robiła wszystko, aby go odepchnąć. Sprawiedliwość pokazuje moment decyzyjny. Jaka jest jej rzeczywistość? Wmawia sobie, że umie dokonać wyboru. Świat jest niebezpieczny. Rydwan i 3 Kielichy tylko pogłębiają frustrację. Nie jest niczego pewna. Ma rodzinę, która opiekuje się jej dzieckiem. Cieszy się ze wsparcia i czuje, że synek do wróci. Będzie bezpieczny, bo jego mama będzie się czuła lepiej. Kotoko umie przy ludziach pokazać, że wszystko jest dobrze. Dojrzała. Wszystko ma w swojej głowie i stacza się po równi pochyłej w dół. Zostanie tam w dole, poraniona przez 10 Mieczy. Jednak to nie jest zamknięcie cyklu. Ona zostanie tam, gdzie doprowadził ją księżyc. 9 Mieczy trzyma ją w szachu. Zostały jej tylko powracające myśli o całym okrucieństwie przeszłości. Nie dorosła. Została skrzywdzonym dzieckiem, któremu nic nie zostało

***

Jest to punkt widzenia z perspektywy kart. Takie myśli mi przychodziły, gdy zastanawiałam się nad każdą, aby opisać obejrzany film. Mogę go polecić każdemu kto chciałby obejrzeć studium schizofrenii. Moim skromnym zdaniem, jest to jedno z najlepszych przedstawień tego zaburzenia w kinie, obok "Pająka" Davida Cronenberga. Specjalnie nie podaję krótkiego wstępu treści filmu. Pomyślałam, że najlepsze będzie jeśli pozwolę kartą naświetlić dane aspekty. I żeby nie było żadnej wątpliwości - jest to moja subiektywna wizja.

niedziela, 2 marca 2014

Bycie bardem

Jak to zwykle u mnie, spontaniczność budzi najciekawsze pomysły.

Już od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad tarotową techniką nazywaną metodą barda czy też minstrela (bardic technique), lub po prostu metodą snucia opowieści (story-telling technique). Myślę, że same nazwy już sugerują o czym chcę opowiedzieć. Z takimi pomysłami spotkałam się kanale YT należącym do The Four Queens, uznanej brytyjskiej tarocistki i doradczyni duchowej (i pewnie nie raz będą ją wspominać). Szczerze, nie byłam do tego pozytywnie nastawiona. Praca twórcza jak pisanie jest dla mnie bardzo ważne i pielęgnowałam w sobie przekonanie, że ta kwestia akurat nie powinna być analizowana przy pomocy Tarota. Można znaleźć bez problemu w źródłach anglojęzycznych rozkłady pomagające w pracy twórczej, nawet sobie zapisałam jeden taki układ do dziennika, bo po prostu mnie zaciekawiło. Mój pierwszy odczyt na blokadę pisarską (ta niepohamowana ciekawość) nie był specjalnie zachęcający, więc na jakiś czas to zarzuciłam. Z perspektywy czasu ten rozkład powiedział dużo dobrych rzeczy, ale z czytaniem wtedy byłam naprawdę na bakier.

Kwestia twórcza wróciła jak bumerang przy zupełnie innej okazji. Oglądałam filmiki w których The Four Queens opowiadała o metodzie minstrela. W tej metodzie wiele się kryje. Są sposoby na stworzenie bohatera swojego opowiadania lub powieści, można spróbować określić jaką długość ma mieć forma pisana, ile zwrotów akcji umieścić i tak dalej. Ale tym co mnie najbardziej zaciekawiło, a przy tym zachęciło, aby znowu się zastanowić nad tym, była możliwość analizy poszczególnych kart. Sztandarowym sposobem jest wzięcie losowe karty, czy też dwóch, trzech lub nawet więcej i z nich ułożyć pewną historię. Jak długa, zależy od nas samych. Mamy do dyspozycji pełną wolność twórczą. 

Jak można się już domyślić, dzisiaj wieczorem, mimo chęci zrobienia czegoś zupełnie innego, wyciągnęłam karty, aby napisać sobie krótką historyjkę. Karty które wylosowałam to Kochankowie, 8 Mieczy i Król Monet. Historyjka jest naprawdę króciutka i nie miała za zadanie być specjalnie odkrywcza, czy wartościowa literacko. Miała być po prostu ćwiczeniem na rozumienie i łączenie kart w jedną całość.

Ciepło słonecznych promieni czuli na każdym milimetrze skóry. Krople potu spływały na źdźbła trawy, aby przez chwilę być poranną rosą. Przyjemność była wszystkim, zamknięta w słońcu. Promienie pieściły tak samo jak palce kochanki.

Czy zdawał sobie sprawę z myśli jakie kryły się w jej głowie? Czy wiedział ile smutku musiała spychać głęboko do podświadomości? On nie wiedział nic i nic nie chciał wiedzieć. Liczyła się rozkosz. Słońce przecież daje cień, ale po co miałby to widzieć?

Chwila.

- Kocham cię - wyszeptał jej do ucha.

Ona nic nie odparła.

Gdy niezdarnie się ubrali i poszli w swoje strony, ona zatopiła się w ponurych myślach, spętana poczuciem winy. A on? On wrócił do domu, pracy, żony. 

Tak właśnie metoda minstrela wygląda w praktyce. Bardzo łatwo mi się pisało tą historyjkę. Tak z około dwudziestu minut. Zresztą nie czułam specjalnej potrzeby, aby szaleć z tym pisaniem. Dodam też, że patrząc na trzy karty, widziałam je linearnie. Oznacza to, że pierwsza wybrana karta rozpoczyna historię, a kolejne to kontynuacja wątku. Talią, którą tutaj użyłam, była "Tarot of Reflections", dlatego przy Kochankach jest słońce. Słońce z karty Kochanków jest tym samym słońcem co na karcie dziewiętnastej. Mam nadzieję, że ten mały eksperyment zachęca do pracy własnej.

Serdecznie polecam przeglądanie kanału The Four Queens, a tutaj daję filmik właśnie poświęcony metodzie minstrela w kontekście analizy kart.


ps. Nazwałam dla siebie bardic technique metodą minstrela ponieważ bardziej mi się podoba. Czysto subiektywny wybór. 
pps. Pewnie w przyszłości będę serwować od czasu do czasu takie historyjki. Jest to naprawdę niesamowite ćwiczenie. 

nowy początek

Miałam przerwę w pracy nad tym blogiem. Chciałam być metodyczna w tym co robię, miałam podejście bardzo poukładane, ale właśnie. Znam siebie, wiem, że jak mam taki konkretny plan to szybko mi się zaczyna nudzić. I oto przykład tego. Dlatego też dosyć myślenia planowego, robię jak czuję.

W głowie miałam ideę, żeby porzucić tego bloga i zrobić nowy od samego początku, ale nie. Nie zrobię tak. Wyglądałoby jakbym miała zacząć pracę z Tarotem od nowa, a tak nie jest. Karty są ciągle ze mną i przez tą przerwę w blogowaniu pracowałam z nimi. Byłoby takie łatwe, gdybym zrobiłam nowego bloga. Porzuciłabym pewien ciężar z siebie - ciężar niezrealizowanej idei. Ale właśnie ją realizuję i porzucenie już istniejącego kąta nie byłoby dla mnie dobre.

Wracam do pracy.